Dzień 13 i 14. Austria, Czechy i Polska
Z rana obfite śniadanko. Czego jednak nie można zarzucić Austriakom, to fakt że początek dnia zaczynają od smażonej kiełbaski, chrupiącego boczku i soku owocowego, a nie rogalika i expresso. Ten klimat na to nie pozwala i nie ma się co dziwić że sami zwykle wybieramy jajecznicę z szynką, bogatą kanapkę czy owsiankę częściej niż samą kawę.
Na koniec pakujemy manele i otrzymujemy gratysika. Jest z nim wyjazd na najładniejszy szczyt regionu, skąd rozpościera się widok na Alpy szwajcarskie, francuskie i austriackie rzecz jasna. Decydujemy się, to tylko 3 km dalej. Nie możemy tak pruć na złamanie karku (tzn oni mogą a ja nie). Zrobiliśmy sobie tym razem nie planowany początek dnia i tego nie żałowaliśmy. 3k szczyty, widać że czekające na „zimowych” zamożnych klientów. Trzy kolejki w górę, a im wyżej tym mniej osób w wagoniku. Widoki…. takie widoki że… Poranek był bardzo ładny, a widoczność wspaniała. Na górze śnieg, który pewnie jest dość częstym zjawiskiem, a im niżej tym więcej basenów na armatki wodne oraz maszyn rolniczych zbierających trawę dla zwierząt.
2022-07-14_08-24-28.JPG
No i ten zapach nieba…. Tak nieba, a wiem co mówię, bo zażywam tabsy na alergię i wyczuwam każde świństwo. Całe Włochy pachną słońcem, Francja lawendą, Szkoplandia łajnem, a tutaj nic nie pachnie, tutaj na szczycie, człowiek czuje się dosłownie władcą świata.
Czas wracać na drogę. Trzeba nam dojechać do naszej strefy ekonomicznej, choć szkoda że nie zdobyliśmy Wiednia. Prujemy dalej autostradką, sprawdzając którego tira uda nam się wyprzedzić.
2022-07-14_09-17-54.JPG
Prawie o 11-tej w nocy wjeżdżamy do Czech. Ściągamy już po zmianie pracownicę hotelu aby nam wydała klucze i idziemy na rynek szukać jakiejś niezamkniętej restauracji. Tylko Turek ma otwarte. Kebs za mną chodził od tygodnia. Tego dnia pobiliśmy rekord. 550 km na tyłku i to z jakim fajnym początkiem dnia.
W Czechach czujemy się jak w domu. Gdy czas na obiad zajeżdżamy do centrum jakiegoś miasteczka i widzimy napis „danie dnia”. Na rozpisce gorący rosołek i smażony syr z frytkami na drugie, za całość 25pln po przeliczeniu. No ja chce tutaj zostać!
Chłopaki chcą jednak dalej i szybciej… aby jeszcze zaliczyć weekend w polskiej stronie. Ech… Znowu rekord 650km… dupa boli, a ciepłych źródeł z bąbelkami brak. Ja się tak nie bawię! Przynajmniej w takie bicie rekordów. Chłopaki ostatni raz. Tzn do przyszłego roku

Następnym razem to ja proszę przez Węgry. To iż większość trasy to autostradki to zdjęć nie robiłem. Żadna uciecha przy 120 robić zdjęcie tira co czeka aby z tobą zatańczyć na drodze. A wiecie że zawsze mam garść wspomnień, które uciekną prędzej czy później z pamięci.
2022-07-14_11-29-20.JPG
Przekraczamy polską granicę i już rzut beretem do miejsca z którego wyruszyliśmy na tą fantastyczna przygodę. Cała ta przygoda, ilość fantastycznych miejsc i zdarzeń mija za mrugnięciem oczu. Chciałoby się dłużej, więcej no ale na to trzeba mieć więcej urlopu i trochę więcej siana. W przyszłym roku z pewnością coś podobnego wymyślimy. Pretekstów jest mnóstwo, termin dowolny, konfiguracji o ile miały by to być np. 2 grupy jakie spotkają się w konkretnym miejscu i czasie wiele. Jedno trzeba przyznać. Jeszcze długo będę wracał do tych zdjęć (nie martwcie się – nie będę was tym męczył) no i do filmów jakie pewnie kiedyś trzeba będzie obrobić. Tam smaczki jakie nie zachowały się na fotkach… Ile browarów można przy tym wypić. Już mi się uśmiecha na takie spotkanie wspominkowe.
To koniec tej przygody.
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego postu.